Colman mimo problemów ukończył Vendee Globe
Cały żeglarski świat patrzył z zapartym tchem jak skończy się przygoda Conrada Colmana. Nowozelandczyk dwa tygodnie temu złamał maszt i wydawało się, że nie ukończy regat Vendee Globe. Dzięki pomysłowości i sile charakteru dał jednak radę. Wygrał z przeciwnościami losu i obok zwycięzcy oraz rekordzisty trasy Armela Le Cleac'ha jest wielkim wygranym regat samotników.
10 lutego Nowozelandczyk zgłosił awarię. Maszt na jego "Foresight Natural Energy" złamał się, ale nie doszło do poważniejszych uszkodzeń. Colmanowi nic się nie stało, jednak miał ogromne problemy. Musiał czekać blisko 48 godzin, by zmieniły się warunki wietrzne i mógł podnieść prowizoryczny maszt stworzony z bomu.
Bardzo szybko zaczął spadać w klasyfikacji generalnej. Początkowo płynął z prędkością jednego węzła. W kolejnych dniach udało mu się jednak przyspieszyć. Rozwijał prędkość czterech, czasem sześciu węzłów. Na domiar złego w końcówce zmagań... brakowało mu żywności! Musiał ograniczyć posiłki do dwóch zupek, porcji kiełków i jednego biskwitu dziennie.
W piątek po 110 dniach, godzinie i 58 minutach zawitał w końcu na metę, plasując się na 16. miejscu. – Jestem bardzo szczęśliwy. Czuję się, jakbym przeniósł góry, żeby być w tym miejscu, w którym jestem – powiedział na mecie. – Takiego wyścigu nie wygrywasz, ani nie przegrywasz na morzu, tylko w trakcie przygotowań. A ja miałem na nie bardzo mało czasu. Ale teraz jestem silniejszy niż przed regatami – dodał.
Zaledwie dwa dni przed Colmanem do Les Sables d'Olonne dopłynął natomiast Didac Costa. O ile Nowozelandczyk mógł przedwcześnie zakończyć regaty przez problemy tuż przed metą, o tyle Costa był bliski wycofania się z Vendee Globe tuż po starcie. Awaria elektryki zmusiła go do zawrócenia już kilka godzin po rozpoczęciu regat. Hiszpan wrócił do Les Sables d'Olonne, zgodnie z regulaminem uporał się z problemami technicznymi i z czterodniowym opóźnieniem ruszył w rejs, który ostatecznie zajął mu 108 dni 19 godzin 50 minut i 45 sekund.
