All hands on deck

2008-09-05 18:26 Dariusz Urbanowicz
Chwile rodzinnego szczęścia: Dominik z córeczkami
Autor: Archiwum rodzinne Dominika Życkiego Chwile rodzinnego szczęścia: Dominik z córeczkami

Dominik Życki to fenomen w świecie sportu. W sierpniu zadebiutował w żeglarskich regatach olimpijskich, choć nie były to jego pierwsze igrzyska. Przed czterema laty w Atenach komentował dla telewizji. Od trzech lat żegluje z Mateuszem Kusznierewiczem na niezwykle prestiżowej klasie Star. Po trzech sezonach zdobyli mistrzostwo świata. W Qingdao zajęli czwarte miejsce. Jednak Dominik ma o czym myśleć poza sportem. W domu czekają na niego cztery damy: żona Małgosia i trzy córeczki: Pola, Maja i Mela. Sport, rodzina i... kariera dziennikarska. Wywiad ten został opublikowany w luksusowym magazynie dla rodziców "Marmolade".


Co dzieci zmieniły w twoim życiu?

Wszystko. Dosłownie. Po urodzeniu się pierwszej córki, Poli, zmienił się cały mój świat. Wszystko zostało przewartościowane. Pojawiły się nowe cele, do których dążę. Wszystko nagle stanęło w zasadzie na głowie. Później jednak okazało się, że to być może moje wcześniejsze życie było postawione na głowie...

Jak to się zmienia?

Przestajesz patrzeć na świat przez pryzmat „ja”, tylko myślisz o wszystkim pod kątem dziecka. Z perspektywy oceniam to jako fenomen. To się dzieje automatycznie, po prostu natychmiast, bez żadnej przerwy. Od tego momentu prawie wszystko co robisz, robisz dla nich. To jest ta największa różnica. Na język cisną się banały, że to ogromna radość, że jest fantastycznie jest obserwować rozwój dzieci, patrzeć jak rosną. Jak się zmieniają, jak powtarzają niektóre rzecz po rodzicach, czy kolegach z przedszkola. Niektóre rzeczy same podchwytują na podwórku i czasami jest to komiczne, a czasami uciążliwe, bo nie chciałbyś tego słyszeć u swojego dziecka. Wszystkie te sprawy związane z wychowywaniem młodego człowieka stwarzają pewien mikroświat i zapewniam, że wszystko przepełnione jest radością. Dla mnie i Małgosi jest to najważniejsze, by stworzyć dzieciom jak najwięcej okazji do uśmiechu. Nie mam co to tego żadnych wątpliwości i współczuję wszystkim, co takie wątpliwości mają. Obok radości, jest jeszcze część obowiązkowa, która zajmuje większą część życia, które się zaczęło od momentu urodzenia dziecka. Tego młodzi, albo przyszli rodzice muszą być świadomi. Nie jest to łatwe, proste i przyjemne, ale miłość jaką się czuje do dzieci zdecydowanie to wynagradza.

Dominik, jesteś dziennikarzem miesięcznika „Żagle”, jesteś żeglarzem-olimpijczykiem, nie masz zbyt dużo czasu, by z dziećmi sobie posiedzieć na spokojnie.

Jedyny minus kampanii olimpijskiej, mojego żeglowania, to fakt, że nie ma mnie w domu. Gdyby nie Małgosia, myślę, że to by nie miało sensu. Trudno mi sobie nawet to wyobrazić, gdyby nie zaangażowanie mojej żony. Małgosia przejęła większą część naszych wspólnych obowiązków na swoje barki. U nas wygląda to tak, że to ona wychowuje dzieci. Oczywiście, kiedy jestem w kraju, w domu, cały swój wolny czas poświęcam dzieciakom. Trudno zresztą nazwać to wolnym czasem.. Cały możliwy czas, jaki mogę zrealizować spędzam z rodziną. Raz, by odciążyć Małgosię, a dwa, by po prostu jak najdłużej być z dziećmi. To jest cholernie ważne, zbudowanie w ich małych główkach świadomości, że tata jest, i że mogą na niego liczyć, zapytać, mogą dostać odpowiedź, która je zadowala, bądź nie. Po prostu, że mają tatę. To jest cholernie ciężkie.

Da się policzyć, ile dni w ostatnim roku spędziłeś poza domem?

Nie wiem. Nawet staram się tego nie liczyć, bo to przytłacza. Powiem tylko, że w tym ostatnim okresie przed igrzyskami, w ciągu miesiąca spędzałem po pięć – sześć dni. Pozostały czas związany są z podróżami, treningami, startami w regatach, badaniami, czy nawet załatwianiem spraw związanych z przygotowaniami logistycznymi do igrzysk. Wspomniałeś, że jestem dziennikarzem „Żagli”, więc kiedy wracam z regat do Warszawy, muszę też znaleźć czas na pracę w redakcji. Zaległości nawarstwiają się i choć jestem zwolniony z wielu obowiązków, w ciągu dnia, zamiast bawić się dziećmi, gnam do redakcji. Nie ukrywam, że staram się to w miarę możliwości ograniczać do minimum. Nie chcę tracić tych chwil na placu zabaw, możliwości spędzenia z nimi czasu. Gdyby nie Małgosia, nie byłoby to możliwe. Nie jest to kwestia jej zgody, bo ona sama mnie zachęcała, by wziąć udział w tej kampanii olimpijskiej z Mateuszem. Gdyby nie jej osoba, ciężko byłoby utrzymać to w ryzach.

Posiłkujecie się pomocą niani lub kogoś z rodziny?

Mieliśmy opiekunkę, teraz pomaga nam teściowa, również moi rodzice pomagają nam w miarę możliwości.

Czyli pospolite ruszenie?

Dokładnie tak. All hands on deck – mówiąc językiem żeglarskim. Niezależnie jak wspaniałym bym nie był ojcem, fakt mojej nieobecności, trochę mnie dyskwalifikuje jako ojca. Ratuje mnie wspaniałe podejście mamy moich dzieci.

Czy Małgosia ma system rozbudzania lub hamowania tęsknoty za tobą podczas twoich wyjazdów?

Ta sfera wymaga ciągłej pracy i uwagi. Na szczęście Małgosia ma świetne wyczucie. Doskonale wie, kiedy może o mnie rozmawiać z dziećmi, a kiedy nie. Nie zawsze może powiedzieć o mnie dziewczynkom, aby zbytnio nie tęskniły. Przykładowo Maja, czteroletnia córka tęskni za mną strasznie. Ona jest w takim okresie, że chce do taty i koniec. Na tydzień przed moim powrotem Małgosia jej przypomina, że tata wraca. Temat jest omawiany, bo ona pamięta i jest coraz bardziej szczęśliwa, że za kilka dni będę w domu. Nigdy zaś nie rozmawia z nią o mnie, kiedy wiadomo, że przyjeżdżam za trzy tygodnie. To wymaga umiejętnego balansu i to działa, bo kiedy wracam, dziewczyny się na mnie rzucają, a ja się rzucam na nie. Sześcioletnia Pola chodzi już do przedszkola, więc ma już swój świat. Z Mają jeżdżę po mieście i załatwiam sprawy. Mela natomiast jeszcze jest malutka, ma rok i dwa miesiące i wielu spraw jeszcze nie rozumie.

Jako żeglarz, sportowiec, przyzwyczajony jesteś do dyscypliny. 

Wiem do czego zmierzasz. Jeśli chodzi ci o dyscyplinę sportową, to nie przekładam tego na dom. Z pewnych względów robiliśmy dużo ćwiczeń fizycznych. My też w tym uczestniczyliśmy, by dzieci zobaczyły, że rodzice też to robią. Były to półgodzinne sesje trzy razy dziennie na izometryczne naprężanie mięśni, aby każda grupa mięśni zapracowała, aby utrzymać nad nimi kontrolę. Nie wszystkie zadania stanowiły dla niż dobrą zabawę i szybko się nudziły, więc musieliśmy szukać urozmaiceń. Dziewczynki bardzo dużo na tym zyskały w rozwoju zarówno fizycznym, jak i umysłowym, bo to się idealnie przenika. Dotlenienie mózgu i tak dalej. Staramy się wykorzystywać każdą okazję, aby się trochę poruszały, przy czym nie są to konkretne dyscypliny sportu, raczej place zabaw, z linami do wspinania i tego typu zabawy.

Wprowadzacie zajęcia obowiązkowe typu joga, angielski?

Pola w przedszkolu ma angielski, ale my nie chcemy przesadzać. Chcemy, by miały jak najwięcej zabawy, a nie tylko zorganizowane zajęcia. Zachowujemy olimpijski spokój. Szczególnie, że z trójką dzieci każde wyjście z domu, to jest przedsięwzięcie zaawansowane logistycznie. Póki co dążymy, aby bawiły się jak najwięcej. Choć akurat Pola wyraża już swoje chęci, na przykład, że chce na balet. Precyzuje co jej się podoba, więc chcemy jej jak najwięcej pokazać. Po igrzyskach, na pewno będziemy chcieli powoli je zapisywać na zajęcia.

Wnioskuję, że jesteś zwolennikiem raczej liberalnych metod wychowawczych.

Są sytuacje, gdzie trzeba pokazać twardą rękę. Przykład: mycie zębów. Dziewczyny dostały szczoteczki, same sobie myły ząbki. A okazuje się, że guzik. Nic nie myły tylko ssały słodką pastę smakową. Okazało się, że Pola ma sześć zębów zepsutych w przeciągu trzech miesięcy. Prztyczek w nos i się skończyło. Kupiliśmy szczoteczki elektryczne i sami im zaczęliśmy myć zęby. Był wrzask, ale się przyzwyczaiły i teraz same przypominają, że nie myły jeszcze zębów. Ale to Małgosia mogłaby więcej powiedzieć, bo ona dba o utrzymanie rygoru stałych godzin posiłków itd. Słodycze dopiero po posiłku. Trzymamy się pewnych zasad.

Łańcuch powiązań, wszystko się na wszystkim odbija...

Dzieci się łatwo zniechęcają i mają mnóstwo pomysłów, które często z naszej perspektywy są kretyńskie. Dlatego trzeba się zastanowić i pomyśleć, czy ma to głębszy sens. Czasami po prostu mówię, że muszę się zastanowić. Zauważyłem, że one to przejmują i kiedy pytam o coś, odpowiadają, że muszą się zastanowić. Każdy kij ma dwa końce.

Jak to u was wygląda: mąż w pracy, żona w domu?

Ja pracuję, oczywiście. Małgosia także dwa dni w tygodniu poświęca pracy. Uczy angielskiego w jednej ze prywatnych szkół wyższych. Nie ma z tego jakiś wielkich pieniędzy, ale jest coś więcej: odskocznia. Przeświadczenie, że jest coś poza dziećmi, że ma inne życie.

Mateusz Kusznierewicz jest jeszcze wolny od ojcostwa. Czy znajdujecie na tym polu wspólny język?

Mateusz bardzo szanuje moje potrzeby w tym względzie. Muszę mu to oddać. Świetnie rozumie moje położenie. Wie, że chcę wrócić jak najszybciej po regatach do moich dziewczyn. On czasem zostaje, a mi pomaga, abym ja szybko wrócił. Staram się tego nie nadużywać. Kiedy rodziła się Mela, Mateusz sam wystąpił z propozycją, abym nie przyjeżdżał na regaty na Majorkę. Bardzo to cenię.

Plany względem córek?

Najważniejsze jest ich zadowolenie z tego co robią. Chciałbym aby nie cierpiały z powodów miłosnych, bo z tego co widzę, dziewczyny dużo bardziej je przeżywają...

No właśnie, czas szybko leci. Wiesz już jak potraktujesz pierwszego chłopaka, który przyjdzie po Polę na randkę?

Niektórzy podpowiadają, bym kupił strzelbę. Ale wydaje mi się, że do tego momentu jeszcze daleko. 

Starasz się już o pozwolenia na broń?

Muszę o tym pomyśleć (śmiech).

Po igrzyskach przyjdzie czas na wakacje?

Zdecydowaliśmy się na Polskę. Choć myśleliśmy o wyjeździe do Włoch, bo wszystkie dziewczyny uwielbiają makarony. Przestraszyliśmy się jednak podróży, bo to z dwóch tygodni robią się cztery dni podróży, więc niewiele by wyszło z wypoczynku. Pojedziemy do Krynicy Morskiej, a potem do Mrągowa tam jest aguapark, by dziewczyny sobie trochę poszalały.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.