Samoster: "Wyprawa Polonusa dla uczczenia 100-lecia ekspedycji Shackleton'a"

2015-10-13 17:09 Waldemar Paszyński
samoster
Autor: Archiwum Żagli samoster

12 października 2015 (poniedziałek, jako stały termin w nowym sezonie) w lochach "Korsarza", czyli sali na dole o godz. 19.20 rozpoczęło się spotkanie z Markiem Grzywą na temat "Wyprawa Polonusa dla uczczenia 100-lecia ekspedycji Shackleton'a". Byli na nim obecni też inni członkowie załogi z tego etapu rejsu "Polonusa".

Wszyscy wiedzą coś nie coś o Shackelton'ie i jego wyprawie 100 lat temu. W stulecie tamtej wyprawy s/y "Polonus" jako jedyny jacht z Europy popłynął w rejs śladami tamtej podróży, ale nie wrócił jeszcze szczęśliwie do Polski... I właśnie, ten kto był na tym spotkaniu, mógł usłyszeć z pierwszej ręki informacje i zobaczyć prawdziwe zdjęcia i krótkie filmy z tych wydarzeń. Relacja ta jest tylko skrótem najważniejszych wiadomości dla nieobecnych i tych, co byli na morzu i akurat nie mogli przepłynąć do "Korsarza" w ten wieczór. Po pierwsze i najważniejsze: s/y "Polonus" nie zatonął tylko uległ awarii i jest osadzony bezpiecznie na brzegu Antarktyki na terenie Stacji Badawczej PAN im. Arctowskiego. Stoi w pionie i czeka na naprawę. Wiadomo, że już bardzo niedługo wyrusza ekspedycja ludzi z dużą ilością zapału i rozsądku, żeby jacht naprawić, pospawać uszkodzenia kadłuba w ciągu najbliższych 3 m-cy. Tak by po około roku  od tamtych wydarzeń jacht znów zwodować.

Potem, gdy przejdzie pozytywnie próby i okażę się, że może znów bezpiecznie pływać, to wróci do Polski. A takiej akcji naprawy i zwodowania jachtu i przywrócenia go do życia nie zrobił dotąd w tym rejonie świata jeszcze nikt!!!

Kpt. Marek Grzywa opowiadał dość humorystycznie od początku do końca tę morską opowieść. Mówił, że kiedy przylecieli na Falklandy na wymianę załóg to mieli ponad 4 doby na zwiedzenie tego rejonu świata, gdzie krajobrazy są wszędzie podobne - "Uwaga pola minowe!". Na prawie wszystkich domach wiszą wywieszki "Falcklands are British", a pod sufitami osadnicy trzymają karabiny, mimo że to nie dziki zachód tylko południe globu ziemskiego. Kiedy wreszcie doczekali się jachtu, był czwartek...

Po zakupach zaształowali prowiant oraz swe bambetle i zatankowali ok. 800 litrów ropy. Marek mówił, że od początku "Polonus" pokazywał swe znaki, że nie chce płynąć w ten etap rejsu. Po pierwszenie wypływa się w piątek, a oni musieli. Więc jacht zrobił im psikusa i pękło ucho od pokrywy filtra oleju. Dorobili nową uszczelkę ze skóry świńskiej, ale było pęknięcie iglicy dolnego gwintu... Zadzwonili po specjalistę, który przyjechał ze specjalnym klejem i naprawił to. Później jednak porwali genuę i znowu wrócili do portu na naprawę i wymianę żagla na inny fok. W końcu ruszyli w sobotę. Silny wiatr był nieprzychylny. Większość etapu przez Cieśninę Drake'a płynęli na silniku i zużyli sporą część paliwa. Odwiedzili po drodze stację Arctowskiego, czego na pewno nie zrobił Shackleton, bo... nie było wtedy jeszcze tej polskiej stacji nawet w planach. I tu zaczyna się już splot wydarzeń, które doprowadziły do wypadku jachtu.

Przypłynęli do polskich polarników przed świętami Bożego Narodzenia. Jak Marek powiedział, tam czas płynie zupełnie inaczej, bo na zegarze mała wskazówka pokazuje dni, a duża - miesiące. Do tego tam jest wszędzie południe. Szefowa stacji poprosiła ich o to, czy mogliby z nią i kucharką popłynąć po dwóch ornitologów, bo oni nie widzieli innych ludzi od kilku miesięcy, a chcieli ich zaprosić na Wigilię. Zgodzili się popłynąć nie znając dokładnie akwenu i podeszli jachtem za blisko skał przy brzegu... Silnik gasł 2 razy przy wrzucaniu biegu do przodu i wiatr zrzucił ich na skały. Marek był akurat na pontonie i płynął po tych ornitologów. Usłyszał chrzęst i zawrócił do jachtu. Próbował wywieźć ciężką kotwicę, ale kotwica nie chwyciła i wlekła się. Wiatr i fale wepchnęły jacht głębiej na skały i "Polonus" przychylił się bardzo na lewą burtę.

Pojawiła się woda i ogólnie sytuacja była nieciekawa. Ten rejon świata poza stacjami badawczymi jest strefą baz wojskowych zwaśnionych ze sobą krajów - Chile i Argentyna, które nie pomagają sobie nawzajem. W skrócie tylko podam, że żeby uratować ich załogę zaangażowane były kanały dyplomatyczne i sporo wpływowych osób, bo inaczej - jak powiedział Marek - kwitlibyśmy na tych skałach do dziś... Podjęto  załogę i przygotowano jacht do sholowania. W tym rejonie jeden miesiąc pełni dyżur statek wojenny chilijski, a inny argentyński. Były święta i ogólnie nikt nie wiedział co się dalej z nimi stanie i jak się z tego terenu wydostaną, bo nawet komunikacja radiowa ze światem jest bardzo ograniczona... Mieli wszyscy tam raczej smutną Wigilię, ale po świętach zaczęła się akcja sholowania jachtu do polskiej bazy PAN. Wtedy okazało się jak ważne są procedury, dziennik jachtowy, ubezpieczyciel, prawnicy i nieznajomość języka hiszpańskiego, choć nauczyli się więcej słów niż tylko "servesa".

Po ustaleniu, że podpiszą na burcie statku "Castillo" umowę na akcję ratowniczą sholowania "Polonusa" do Arctowskiego za tylko 1000 USD zaczęło się mozolne przygotowywanie jachtu. Cała Antarktyka jest chroniona strefą, ale rejon gdzie unieruchomiony był jacht była strefą superekologiczną, co znaczyło, że nawet żadne bakterie poza tymi z Antarktyki nie mogły się z jachtu wydostać na zewnątrz.

35 sekund trwał film, na którym zobaczyliśmy jak przechylony kadłub "Polonusa" jest wyciągamy z brzegu na 600m długości przez statek "Castillo" na głębszą wodę i... na szczęście nie zatonął! To było w Sylwestra, akcja zaczęła się o 6.00 rano i trwała do późnego wieczora wraz z holowaniem, które było też nieprawdopodobne. Jak mówił Marek, używano 4 kanałów radiowych, 4 różnych! Statek pędził z 17 węzłów, a "Polonusa" dziób rył wodę i zagłębiał się, nabierając coraz więcej wody... Dopiero jak udało się nawiązać kontakt radiowy i przetłumaczyć kapitanowi, by zwolnił do około 10 węzłów to sytuacja się poprawiła. Po tylu godzinach w zimnie przyszła noc i kapitan statku "Castillio" zarządził postój na kotwicy. Mówił, że zna tu bardzo dobrze ziemię argentyńską pod wodą i że kotwica "Polonusa" będzie dobrze trzymać. W nocy stało się coś niezwykłego: "Polonus" uwolnił się z kotwicy i mając lekki wiatr odpychający i ponad 1000m szerokości zatokę dopłynął dokładnie tak, by stuknąć swym dziobem statek i obudzić żołnierza, który przywiązał "Polonusa" za mała kotwiczkę do burty "Castillo". To kolejny znak , że "Polonus" ma duszę i chce wrócić do Polski!

Można by wiele jeszcze napisać o tym spotkaniu, ale ramy notatki nie pozwalają. Kto nie był niech żałuje i zapozna się z choć  tymi fragmentami, by poczuć namiastkę tego, co mieliśmy wczoraj.

Za tydzień kolejne spotkanie i ciekawa opowieść morska. Tym razem Piotr Gryko - "Nie tylko o Bermudach...". Zapraszam w imieniu Stowrzyszenia Samoster w kolejny poniedziałek o godz. 19.20. Kto przyjdzie na pewno nie pożałuje! 

Ahoj- Waldek Paszynski 

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.