Z wiatrem i pod wiatr: Słodko - kwaśny przełom roku - felieton Waldemara Heflicha

2015-03-25 9:05 Waldemar Heflich
Rolex Sydney - Hobart 2014 w liczbach
Autor: Archiwum Żagli

Przesądni żeglarze nie podają daty powrotu z rejsu. I słusznie! Tyle jest niewiadomych, zmiennych, niespodzianek i zaskakujących rozstrzygnięć, że trudno wszystko dokładnie przewidzieć. Może właśnie to stanowi o niezwykłości żeglarstwa jako sportu i hobby dla milionów ludzi.

Kto mógł przewiedzieć, że tegoroczną 70. edycję Rolex Sydney Hobart Yacht Race wygra Bob Oatley i jego dwa jachty - oba mające w nazwie „Wild”. Słynny 100-stopowy Maxi „Wild Oats XI” po raz ósmy był najszybszy w czasie rzeczywistym, a 43-stopowy „Wild Rose” wygrał w czasie przeliczeniowym i zdobył słynny Tattersall's Cup. To była pierwsza łódka słynnego australijskiego milionera, który zasłynął nie tylko z sukcesów w handlu winem, ale w szczególności z wyjątkowych zwycięstw swoich jachtów. Sprzedał ją w 1991 r. Tasmańczykowi Rogerowi Hickmanowi, który jako zapalony żeglarz od 38 lat regularnie, rok po roku, startuje w tym legendarnym wyścigu. „Wild Rose” - 29-letni jacht z rodzinną, amatorską załogą wygrał w doskonałym stylu. Oatley i Hickman poczuli w tym roku wyjątkowo słodki smak zwycięstwa. Goryczy porażki zasmakowali natomiast ci, którzy przyjechali na słynny klasyk po raz pierwszy i od razy chcieli wygrać. Właściciele amerykańskiego 100-stopowego „Comanche” Jim Clark i Kristy Hinze Clark - milionerzy z Krzemowej Doliny, już zapowiedzieli, że wrócą na trasę wyścigu i postarają się zdetronizować „Wild Oatsa XI”. Tak więc Bob Oatley, po krótkiej chwili radości z kolejnego zwycięstwa, powinien rozpocząć przygotowania do obrony trofeum...

Przeczytaj również: Z wiatrem i pod wiatr: Pakt żeglarza z kolarzem [FELIETON]

W pierwszym wyścigu z Sydney do Hobart, 70 lat temu, wystartowało dziewięć dość starych drewnianych jachtów. Rywalizacja na 628-milowej trasie była zacięta, ale przypominała jednocześnie koleżeńską, towarzyską imprezę. Dziś słynny klasyk zmienił się nie do poznania. Puryści zarzucają mu, że stał się regatami wielkich pieniędzy, sponsoringu, kosztownych technologii i zupełnie zatracił ducha ich ukochanego wyścigu. Jak twierdzi Australijczyk Bruce Taylor, który 34 razy startował w S2H, dziś wystawianie jachtów do regat przypomina wystawianie koni do wielkich gonitw. Ludzie niezwiązani z jachtingiem budują superjachty, wynajmują zawodowych żeglarzy i zapisują się do regat... Wiele osób pyta dziś, czy nieograniczone budżety i nowinki inżynierii oraz technologii zagwarantują, że można praktycznie kupić zwycięstwo w Sydney-Hobart, czy tę rywalizację można nadal traktować jako ostateczny test wytrzymałości jachtu, załogi i doskonałej praktyki morskiej.

Mark Richards, zawodowy żeglarz, wieloletni skiper „Wild Oats XI”, który ośmiokrotnie pierwszy mijał linię mety wyścigu nie poddaje się takiej krytyce. Przypomina wszystkim krytykom i purystom, takim jak Taylor, że nawet superszybki Maxi ze wszystkimi najnowszymi rozwiązaniami technicznymi jest tylko tak dobry, jak załoga, która na nim żegluje. Pieniądze nie wygrywają w żeglarstwie, nigdy tak nie jest i nigdy nie będzie” - twierdzi Richards i zaznacza, że żadna krytyka nie popsuje mu smaku zwycięstwa, a tegoroczne, po pokonaniu „Comanche’a”, smakuje mu wyjątkowo!

Udział polskich jachtów w wyścigu z Sydney do Hobart był szczegółnie udany i z całą pewnością dobrze zapisał się na kartach historii polskiego jachtingu regatowego. Załogi „Selma Expeditions” kapitanów Piotra Kuźniara i Krzysztofa Jasicy oraz „Katharsis II”, którym dowodził Mariusz Koper doskonale wykonały swoje zadanie. Zajęły miejsca na miarę swoich regatowych możliwości, dając przykład dobrej żeglarskiej roboty. To był jasny punkt przełomu roku. Wcześniej jednak poczuliśmy gorycz porażki i niepowodzeń. Po awarii masztu z samotnego rejsu non stop dookoła świata wycofał się kapitan Tomasz Cichocki. Niestety, ponownie przerwał rejs po wielkim sztormie u Przylądka Dobrej Nadziei.

Spory zawód sprawiły nam załogi, które mieliśmy oglądać w wyścigu dookoła świata Barcelona World Race. Zbigniew Gutkowski i Maciej Marczewski, a także Robert Janecki i Adam Skomski nie zdążyli z przygotowaniem się do tych prestiżowych regat. Szkoda, bo to mogło być dla nas kolejne wielkie wydarzenie sportowe z udziałem polskich żeglarzy! Smutna wiadomość dotarła do kraju z pokładu „Polonusa”, który wysztrandował na brzegu Wyspy Króla Jerzego u wybrzeży Antarktydy. Na całe szczęście nikomu nic się nie stało i jest nadzieja oraz realne możliwości na ściągnięcie jachtu, który brał udział w wyprawie „Shackleton 2014”.

Żeglarski przełom roku zakończył się także dobrymi wieściami z dalekiego południa. W trakcie kolejnej wyprawy, tym razem „Shackleton 2015” kapitan Agnieszka Papierniok na jachcie „Isfuglen” wpisała się do polskiej historii jachtingu oceanicznego jako pierwsza dama kapitan, która okrążyła przylądek Horn! To wspaniała wiadomość w roku 40-lecia powstania Bractwa Kaphornowców.

Nam pozostaje mieć nadzieję, że nowy rok, w którym liczymy także na wiele ciekawych wydarzeń żeglarskich, będzie miał dla nas tylko słodki smak radości i zwycięstwa...

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? POLUB ŻAGLE NA FACEBOOKU

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.