Mateusz Kusznierewicz: "Udany powrót"

2014-01-23 17:28 Mateusz Kusznierewicz
Udany powrót Mateusz Kusznierewicz
Autor: Carlo Borlenghi/Star Sailors League Tym razem mam kilka dobrych wiadomości. Po pierwsze klasa Star, w której żeglowaliśmy z Dominikiem przez ostatnie osiem lat, ma się dobrze, a może nawet lepiej niż za czasów, gdy należała do olimpijskiej rodziny. Po drugie po półtorarocznej przerwie wróciłem na chwilę do żeglarstwa regatowego. Po trzecie był to bardzo udany powrót!

Tym razem mam kilka dobrych wiadomości. Po pierwsze klasa Star, w której żeglowaliśmy z Dominikiem przez ostatnie osiem lat, ma się dobrze, a może nawet lepiej niż za czasów, gdy należała do olimpijskiej rodziny. Po drugie po półtorarocznej przerwie wróciłem na chwilę do żeglarstwa regatowego. Po trzecie był to bardzo udany powrót!

Podczas igrzysk w Londynie 2012 oficjalnie zakończyłem karierę olimpijską. Podjąłem tę decyzję z odrobiną niepokoju w sercu, ale w pełni świadomie. Po dwudziestu latach tułaczki po świecie, tysiącach godzin i setkach dni spędzonych na wodzie postanowiłem rozpocząć nowy rozdział w życiu. Przede mną nowe wyzwania. Także żeglarskie. W podjęciu takiej decyzji pomogło mi wykluczenie klasy Star z programu igrzysk olimpijskich. Duża, skomplikowana, droga kilowa łódka nie pasowała do nowego formatu, który wprowadziła w życie Międzynarodowa Federacja Żeglarska ISAF. Nie przeszkodziło to klasie Star utrzymać się na powierzchni, a nawet rozwinąć w ciekawym kierunku. Dzięki zaangażowaniu wielu wpływowych osób powstał na początku 2013 r. nowy format regat, o nazwie Star Sailors League.

Regaty te, według nowej formuły, mają być organizowane na wszystkich kontynentach na wzór ligi golfowej i tenisowej. Ranking, nagrody, promocja w mediach, dostępność dla amatorów, ale przede wszystkim zawodowców, to wszystko zwróciło uwagę i wzbudziło podziw całego żeglarskiego świata. Nowa organizacja, na której czele stanął Szwajcar Michel Niklaus ma na celu budowę projektu wprowadzającego do żeglarstwa nową jakość. Być może w przyszłości zainteresują się nią znaczący sponsorzy. Będzie też miejscem, w którym zawodowi żeglarze znajdą stałe zajęcie i będą mogli utrzymać się z uczestnictwa w tym cyklu zawodów.

Od początku bacznie obserwowałem rozwój tego przedsięwzięcia. Gdy jesienią zeszłego roku otrzymałem zaproszenie na finał Star Sailors League, poświęciłem tej sprawie więcej uwagi. Podzwoniłem po kolegach, porozmawiałem z Dominikiem, po czym podjęliśmy decyzję wyjazdu. Bo kto by odmówił zaproszeniu na Bahamy? Szczególnie, że koszty przelotu, pobyt na miejscu, a nawet wypożyczenie sprzętu zostały pokryte przez organizatora. Nie miałem czasu na trening ani nawet przygotowanie fizyczne. Prosto od biurka wsiadłem w samolot i udaliśmy się za ocean. Nie będę ukrywał, że miałem nastawienie czysto wakacyjne...

Kiedy jednak wsiedliśmy z Dominikiem na łódkę, odezwał się we mnie duch rywalizacji. Moje przyzwyczajenia wzięły górę. Jedno to chęci, a drugie możliwości. Pierwszy i jedyny przed regatami trening sprowadził mnie szybko na ziemię. Brakowało sił! Wyczucie łódki i wiatru także nie było już takie jak za dawnych, dobrych czasów. Następnego dnia ledwo wstałem z łóżka. Na szczęście po dwóch dniach kryzys minął i mogliśmy się ścigać. Regaty trwały cztery dni. W gronie 15 najlepszych załóg świata rywalizowaliśmy wpierw
w eliminacjach (Scheidt, Mendelblatt, Negri, Polgar, Rohart, Stanjek, Hestbaek, Melleby, Cayard, Marazzi, Wright, Lobert, Szabo, Hornos, Postma). Do finału przeszło 10 najlepszych. My – na siódmej pozycji. Nie tak źle jak na 15-miesięczną przerwę, tym bardziej że nasi rywale cały czas gdzieś trenowali.

Ostatniego dnia regat stan konta każdej z zakwalifikowanych do finału załóg był równy. Zaczynaliśmy w pewnym sensie od początku. Zaplanowane były na ten dzień trzy wyścigi. W pierwszym zajęliśmy szóste miejsce na siedem załóg, które przeszły do kolejnego wyścigu. Trzy tym samym odpadły. W drugim wyścigu zajęliśmy czwartą pozycję. I właśnie tyle miejsc zarezerwowano dla uczestników decydującego wyścigu – wielkiego finału, który rozegraliśmy po mistrzowsku. Zajęliśmy drugie miejsce, tuż za Brazylijczykami (Robert Scheidt i Bruno Prada). Cóż za niespodzianka i sukces! Nie spodziewałem się, że po tak długiej przerwie, braku pływania i wakacyjnym nastawieniu stać nas będzie na tak wiele. Kiedy trzeba było, to punktowaliśmy i wznieśliśmy się wręcz ponad nasze możliwości.

Ktoś kiedyś mądrze powiedział: „Jeżeli na początku masz niewiele, lecz zrobisz wszystko, co możesz, to zadziwiające, jak wiele może z tego wyniknąć”.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.